1:20 połamane. Relacja z 10 PZU Półmaratonu Warszawskiego.

adr1

To był mój szósty Półmaraton Warszawski i pierwszy w którym zszedłem poniżej godziny 20 minut. Rok temu w Pabianicach pobiegłem 1:20:33 w niemal idealnych warunkach pogodowych. Do tego trasa była niemal płaska jak stół.  Tym razem nie było idealnie zarówno pod kątem profilu trasy jak i warunków (szczególnie jeśli chodzi o wiatr). Jednakże byłem świadomy, że nie będzie to wyprawa do warzywniaka po ziemniaczki.

Najbardziej obawiałem się otwartych przestrzeni i wiejącego przeciwnego wiatru, który mógłby utrudnić realizację projektu: bijemy życiówkę. Na szczęście pojawił się on w momencie, w którym wiedziałem, że rekord mam już w kieszeni. Ale po kolei.

Start zacząłem dość sprawnie i żwawo. Garmin zanotował 3:45 na pierwszym kilometrze. Początkowo zakładałem, że pierwsze 5-7 km zaczynam relatywnie wolno 3:50/km i stopniowo, na kolejnych kilometrach, staram się urwać przynajmniej sekundę.  Trzymałem się jednak tempa ze startu. Czułem się wyjątkowo dobrze tego dnia i wiedziałem, że jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, to będzie rezerwa na atak w okolicach 15 km.

adr3

Przez pierwsze kilka kilometrów biegłem za plecami Kamila i Michała, z którymi reprezentowałem barwy Trinergy i jak się później okazało najsilniejszą drużynę  Tri.  Wiedziałem, że chłopaki będą biec równo, więc postanowiłem draftować tuż za nimi. Po kilku kilometrach Michał zaczął nam lekko odjeżdżać, więc postanowiłem doskoczyć do niego. Wiedziałem, że miał podobne zamiary względem planowanego czasu na mecie. Nie wiedziałem natomiast, czy da radę utrzymać stałe tempo.

W okolicach Politechniki postanowiłem lekko przyspieszyć.  To był 11 kilometr. Biegło mi się bardzo dobrze. Ten kawałek trasy (Łazienkowska) był bardzo szybki – profil trasy pozwalał na podkręcenie tempa.  Zegarek pokazał 3:30 na 12 kilometrze. Będzie dobra zaliczka przed podbiegiem – pomyślałem wtedy.

Wbiegłem na Wisłostradę i poczułem wsparcie wiatru wiejącego w kierunku północnym. Wiało w plecy aż miło, a przy moich gabarytach każdy podmuch dodaje energii niczym system KERS w Formule 1.  Po paru minutach jestem już w tunelu i myślę tylko, żeby nie przeszarżować na pierwszym poważnym podbiegu. Mam spory zapas czasu, ale biegnę ostrożnie. Podbiegam płynnie, mocno pracując rękami. Czuję, że oddech zdecydowanie przyspiesza. Na szczęście wszystko wraca do normy już po kilkuset metrach za tunelem.

Skupiam się na regulacji oddechu i na tym co mnie teraz czeka – danie główne, czyli podbieg Wenedów, Zakroczymska, Konwiktorska. Początek tej górki zaczynam spokojnie, ale nie zwalniam jakoś mocno. Mijam kolejnych zawodników na Konwiktorskiej. Czas kilometra to 3:56. Nieźle! Straciłem tylko 10 sekund. Na ulicy Bonifraterskiej wiedziałem już, że plan będzie zrealizowany, chociaż cholerna kostka i silny wiatr w twarz nie ułatwiały życia. Nie spodziewałem się, że ten właśnie odcinek brukowej szosy, będzie najtrudniejszą częścią całego biegu.

Końcówka półmaratonu to walka o utrzymanie tempa. Nie zamierzałem zwalniać, ale o podkręcaniu prędkości nie było mowy. Ostatni kilometr to konkretna batalia z wiatrem i daremne próby przyspieszenia.

Strasznie zmęczył mnie ten 21 km, ale radość na mecie była ogromna. Udało się zejść poniżej 1h 20 minut już w pierwszej próbie (czas netto to 1:19:23). Dodatkowo jestem zadowolony, że Trinergy Team, który miałem przyjemność reprezentować, uzyskał 4 miejsce w klasyfikacji drużyn. Zwyciężyli, czy raczej pozamiatali jak zwykle, Warszawiaky.

Podsumowując czuję dużą satysfakcję po tym wyścigu. Trening, który wykonuję przynosi efekty i wiem, że jestem na dobrej drodze, żeby udanie rozpocząć sezon tri.

zarza1

https://plus.google.com/photos/114093985674544537190/albums/6131825836100241809?banner=pwa

 

adr2

 

soczew

 

2 myśli nt. „1:20 połamane. Relacja z 10 PZU Półmaratonu Warszawskiego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.