Bo bieganie to sama radość. XXXIII Bieg Chomiczówki

chomiczowka_bielany_2189

zdjęcia udostępnione dzięki portalowi maratonczyk.pl

Po weryfikacji szybkości, podczas zawodów sztafetowych w Arkadii, przyszedł czas na test wytrzymałości. Standardowo, jak co roku w połowie stycznia, pojawiłem się na Biegu Chomiczówki, aby zweryfikować aktualną formę biegową. Zawody jak zwykle były mocno obsadzone. Na starcie pojawili się znakomici polscy biegacze długodystansowi z Emilem Dobrowolskim i Błażejem Brzezińskim na czele. 

Jak mi się biegło i czy zrobiłem progres względem poprzedniego roku – na te pytania odpowiem w dalszej części wpisu. Na początek zaznaczę, że trochę obawiałem się tego startu ze względu na warunki pogodowe. Jeszcze kilka dni przed biegiem nie wiedziałem, czy trasa nie będzie przypominać jednej, wielkiej ślizgawki. Na szczęście los był łaskawy. Przesadzone były prognozy mówiące o temperaturze grubo poniżej 0 *C. W niedzielę panowały optymalne warunki, jak na tę porę roku. Trasa była odśnieżona, w miarę sucha, a co najważniejsze – nie było ślisko.

Bieg zacząłem nie w pełni gotowy, bowiem rozgrzewkę zacząłem na 10 minut przed sygnałem startera. Nie spodziewałem się, że tyle zejdzie mi się w biurze zawodów, a właściwie w kolejce do biura zawodów.

Pierwszy etap biegu też niespecjalnie mi wyszedł, bo ustawiłem się za daleko względem czołówki. Po wystrzale startera musiałem się przeciskać halsując na lewo i prawo. Optymalne miejsce w grupie zająłem dopiero w połowie pierwszego kilometra.

Biegło mi się dość dobrze- przynajmniej pierwsze kółko, czyli 5 km. W miarę upływu czasu, nasilało się zmęczenie i ból mięśni łydek i dwugłowych. Pierwsze okrążenie pokonałem w 19 minut i 10 sekund co mnie satysfakcjonowało. Kolejne kółka chciałem pokonywać nie gorzej niż pierwsze. Drugie kółko pobiegłem identycznie i to co do sekundy. Na zegarku znów 19:10. Zacząłem się zastanawiać ile rezerwy mam jeszcze w baku.

chomiczowka_bielany_1913Ostatnie kółko nie wyglądało różowo. Grymas bólu malował mi się na facjacie. Było ciężko. Miałem świadomość, że w grudniu i na początku tego roku, to jakoś specjalnie nie ćwiczyłem interwały. Tak, to jeszcze przede mną. To co ćwiczyłem, to praca tlenowa, a tlenu powoli zaczynało mi brakować. Oddech, na końcowych kilometrach, znacznie mi przyspieszył, a żołądek zaczął niebezpiecznie się kurczyć i zbliżać do gardła.

Niemniej zaryzykowałem i na dwa kilometry przed metą zacząłem długi finisz. Nie wiedziałem czy to dobry pomysł, ale warto było spróbować. Ostatni kilometr, czyli tradycyjnie już walka o przetrwanie. Na szczęście udało się jeszcze coś z siebie wykrzesać.

chomiczowka_bielany_2187

Mój czas na mecie: 56 min.53 sek., czyli 4 sekundy gorzej, niż rok temu. Porównując czasy czołówki z 2015 roku do tegorocznych wyników, mogę śmiało powiedzieć , że zanotowałem minimalny progres. Zeszłoroczne warunki były bardziej sprzyjające (m.in.  temperatura była wyższa).

Podsumowując, jestem umiarkowanie zadowolony z wyniku. Jest szansa na dobry rezultat w warszawskiej połówce na wiosnę. Jeśli tylko zdrowie dopisze, a wiatr będzie wiał w odpowiednim kierunku, pokuszę się o połamanie kolejnych cyferek.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.