Zawody w malowniczej miejscowości Brodnica nie należały do najłatwiejszych – czytaj komfortowych. Jednak warto było się sprawdzić w nietypowych warunkach. Start na dystansie 1/2 IRONMANa jest kolejnym testem przed docelowymi zawodami we Frankfurcie, które już na początku lipca. Sprawdzian według mnie został zaliczony. Co prawda było kilka przygód po drodze, ale to już historia.
Dzień zawodów. Pobudka 6:50. Czas na rozprostowanie kości i przygotowanie rzeczy do strefy zmian. Potem lekkie śniedanie: kanapki z dżemem i miodem. Pamiętać o półlitrowej butelce wody – wypić na godzinę przed startem. Pamiętać o wzięciu 5 żeli energetycznych. Pierwszy spożyć po godzinie. Kolejne co 1h 15 min lub według bieżącej formy żołądka. Jeden żel pozostaje w rezerwie (w razie zgubienia na trasie). Przygotować izotonik i colę bez gazu (przyda się gdy izo już nie będzie przyswajalne).
Jeśli startujesz na dystansie 70.3 (1/2 Ironmana) to każdy szczegół jest istotny. Małe rzeczy mogą zaważyć na końcowym sukcesie lub porażce. Zjesz coś niewłaściwego – przegrywasz. Zjesz za dużo lub za mało węgli – przegrywasz. Wypijesz za dużo izotonika przed startem – przegrywasz. Tu nie ma mowy na improwizację. Wszystko powinno być wypróbowane i przećwiczone wcześniej. Może brzmi to ortodoksyjnie, ale faktem jest że suma, wydawałoby się niezbyt istotnych czynników, wpływa w dużym stopniu na ostateczny wynik.
Start miał odbyć się punkt 9 rano. Przed startem musiałem wykonać jedną istotną czynność – zakupić sznurówki triathlonowe. Postanowiłem biec w butach mizuno. Były one wiązane na zwykłe sznurówki. Nie zamierzałem tracić czasu w strefie zmian na wiązanie butów dlatego nabyłem specjalne sznurówki, które nie wymagają sznurowania. Proste. Trochę się namocowałem z nimi, bo nie bardzo wiedziałem jak je założyć, ale z pomocą moich Serwismenów (czytaj Staruszków) udało się szybko i odpowiednio nawlec te nietypowe, supełkowe ustrojstwa… Wiem. Nie powinienem zostawiać tego typu aktywności na dzień startu.
Po przygotowaniu butów przespacerowałem się do strefy zmian. Trzeba było dopompować opony czyli dobić ciśnienie do 10 atmosfer. W strefie poukładałem sobie wszystko tak jak należy: odwrócony kask położony na lemondce, okularki i numer startowy w środku kasku. Reszta w koszyku przy rowerze. Szybka wizualizacja kolejności wykonywanych czynności. Jeszcze jedno sprawdzenie czy wszystko jest na swoim miejscu i można było udać się w kierunku jeziora.
Rozgrzewka w jeziorze była zdecydowanie przyjemniejsza niż ta przeprowadzona na sprincie w Olsztynie. Z dwóch powodów. Pierwszy – woda miała tym razem 20*C. Drugi – miałem na sobie piankę. Żwawo popływałem około 10 minut. Została chwila do startu. Czułem się nieźle, nic mi nie doskwierało, nie czułem stresu jak to zwykle bywa przed startem. Byłem wyjątkowo pewny siebie i nie mogłem się doczekać sygnału startera.
No i zaczęło się. Pierwsze 50 metrów popłynąłem na 90% możliwości, tak aby od razu ustawić się w pierwszej grupie. Udało się wypracować niezłą pozycję, ale strasznie długo lokalizowałem pływaka za którym mógłbym płynąć celem mniejszego tracenia energii. Drafting wodny (pływanie w nogach) jest zawsze dozwolony, więc warto to wykorzystywać jeśli ma się przed sobą dobrze nawigującego, równo płynącego przeciwnika. Dopiero na drugiej bojce (około 500 metrów od startu) ustawiłem się za grupą trzech zawodników. Postanowiłem trzymać się ich – wyrównałem tętno i złapałem właściwy rytm. Po pierwszym kółku zaczęło się rwanie tempa. Na ostatniej prostej jak zwykle – akcja finisz. Zaczęło się robić tłoczno w okolicach ostatniej bojki, jednak sama końcówka przebiegła bez zakłóceń. Z wody wyszedłem dokładnie po 30 minutach czyli zgodnie z planem.
Zmiana T1 poszła sprawnie i po krótkiej chwili byłem już na rowerze. Trasa przypominała profilem kolejkę górską. Niemal cały czas jazda góra – dół. Pierwszy solidny podjazd zaczynał się niecałe pół kilometra od strefy zmian. Wiedziałem, że nie mogę przeszarżować na pierwszym kółku. Zbytnie zakwaszenie mięśni mogło źle się skończyć.
Rower to moja pięta achillesowa. Wiedziałem, że mocniejsi będą mnie wyprzedzać i będzie im to szło sprawnie. Jak zwykle – już na pierwszym okrążeniu (były cztery) minęło mnie kilku zawodników. Starałem się kontrolować czas okrążenia i odpowiednią kadencję (w granicach 90 obrotów na minutę). Nie rwałem tempa, chociaż korciło mnie, żeby cisnąć szybciej – zwłaszcza w początkowej fazie roweru. Mówiłem sobie, że przecież muszę zostawić rezerwę na półmaraton. Trudno jednak trzymać się założeń na tak wymagającej trasie. Te kilka podjazdów dały mi w kość. Szczególnie w tę ogonową.
Zmiana T2 nie przebiegła po mojej myśli. Po pierwsze dlatego, że początkowo wprowadziłem rower w inną uliczkę, a gdy już się cofnąłem to z kolei miałem problemy ze znalezieniem mojego koszyka. Faktem jest, że ktoś pianką zakrył mój numer znajdujący się na rowerowym wieszaku. W każdym razie straciłem niewiele ponad pół minuty, co nie było tragedią.
Przede mną tylko i aż półmaraton. I od razu pierwsza przygoda. Trasa prowadziła przez przejazd kolejowy. Niefartownie się złożyło, że trafiłem akurat na przejeżdżający pociąg. Jednak organizatorzy spisali mój numer startowy gdy czekałem przed szlabanem i w końcowym rozrachunku odjęto mi całą minutę z czasu brutto, mimo że stałem może z 30 sekund. W każdym razie dobrze wyszedłem na tej akcji przejazd.
Kolejna przygoda spotkała mnie na drugim kółku biegowym. Jeden z młodych kibiców (na oko 5-6 klasa podstawówki) jeździł wzdłuż trasy na swoim rowerze górskim. W pewnym momencie, zawracając, nie zauważył, że ktoś za nim biegnie i wjechał we mnie niemal centralnie. Zdążyłem tylko go odepchnąć i przekląć pod nosem. Gnojek trochę mnie wystraszył, bo było to niespodziewane i nagłe zdarzenie. Na szczęście obeszło się bez urazów.
Drugie kółko było chyba najtrudniejsze również z tego względu, że jechałem na rezerwie węglowej. Tak przynajmniej się czułem. Traciłem powoli siły, a żel którego wciąłem wchłaniał się powoli. Słońce niemiłosiernie paliło. Dobrze, że organizator postarał się o jeden zraszacz, który przyjemnie chłodził i dwa punkty z wodą co 2,5 km. Dodatkowo miałem opiekę Serwismenów, którzy podawali mi wodę i kostki lodu.
Trzecie okrążenie było już lepsze. Mimo, że nie przyspieszyłem znacznie to wydawało mi się , że nie tracę dystansu do najlepszych. Zjadłem jeszcze pół żelu, co przełożyło się na moją formę na czwartym – ostatnim kółku. Zacząłem przyspieszać. Wyprzedzałem kolejnych zawodników. Ewidentnie czułem przypływ energii. Na końcowym okrążeniu wyprzedziłem sporą grupę przeciwników.
Na metę wpadłem z wielkim entuzjazmem i euforią. Byłem bardzo usatysfakcjonowany z wyniku, który osiągnąłem. To był chyba mój najlepszy dotychczasowy start. Nowa życiówka i trzecie miejsce w kategorii to coś niesamowitego. W tych warunkach, powiem nieskromnie, był to wyjątkowy wynik.
Teraz niecały tydzień odpoczynku, bo już w kolejną niedzielę start w Serocku na tym samym dystansie. Trzeba się szybko zregenerować, żeby mówić o jakiejkolwiek świeżości. Mam nadzieję, że zdążę wypocząć i że również – będzie się działo.