Triathlon Serock to debiutująca impreza w tegorocznym tri kalendarzu. Zawody rozgrywane były na dwóch dystansach: 1/4 i 1/2 IRONMANa. Każdy triathlonista mógł więc wybrać coś dla siebie. Ja postanowiłem sprawdzić się na długim dystansie. Ten start nie musiał skończyć się dla mnie pozytywnie. Dlaczego?
Tydzień wcześniej na zawodach w Brodnicy startowałem, również na połówce. Zawody rozgrywane były przy 30 stopniowym upale. Minęło trochę czasu, aż doszedłem do siebie. Nie mogłem być pewny odzyskania pełnej dyspozycji, przez te kilka dni.
Postanowiłem zrobić sobie przerwę od normalnych treningów i skupić się na regeneracji. Nie leżałem jednak cały tydzień brzuchem do góry i nie patrzyłem się w sufit. Zrobiłem kilka krótkich przejażdżek rowerem w tzw. tlenie (wolne rozjeżdżenia) i raz poszedłem na basen, żeby przepłynąć chociaż te półtora kilometra. Wszystko to było wykonywane na niskiej intensywności i miało służyć głównie mojej głowie, która domagała się jakichkolwiek treningowych bodźców.
Czwartek był pierwszym dniem, kiedy poczułem, że jest szansa na odzyskanie świeżości. Mięśnie już w ogóle nie bolały, a osłabienie organizmu nie było już tak odczuwalne jak jeszcze dzień, czy dwa wcześniej. Pomyślałem, że zaryzykuję i w niedzielę, po raz kolejny, dam z siebie 100%. Pozostało pytanie, czy zwielokrotnione zmęczenie nie odbije się czkawką podczas końcowego etapu, czyli biegania. Stwierdziłem, że trzeba się o tym przekonać 🙂
Około godziny 8:20 wystartowałem wraz z grupą ponad trzydziestu śmiałków. Na pierwszym etapie do pokonania był 1900-metrowy dystans pływacki. Do przepłynięcia mieliśmy dwie pętle wyznaczone na rzece Narew. Nie byłem już tak pewny siebie, jak tydzień wcześniej. Można powiedzieć, że miałem ochotę trochę oszczędzać się na pływaniu. Wystartowałem dość wolno i dlatego przyszło mi szukać optymalnej ścieżki pływania pomiędzy rywalami. Jednak już po 100 metrach byłem w dość komfortowej sytuacji. Praktycznie cały dystans przepłynąłem nie w grupie, ale sam (odległości dzielące zarówno rywala przede mną, jak za mną, były znaczne). Nie miałem możliwości uczepienia się nóg płynącego, kilkanaście metrów ode mnie, przeciwnika.
Pierwsze kółko przepłynąłem bez większych błędów nawigacyjnych. Starałam się nawigować centralnie na bojkę kierunkową. Na drugim i ostatnim kółku przyspieszyłem, a na ostatniej prostej zamiast patrzeć na bojki, patrzyłem gdzie znajdują się przeciwnicy z przodu – sugerowałem się ich kursem. To był błąd i dlatego nadrobiłem kilka metrów. Z wody wyszedłem na dobrej 4 pozycji.
Przez zmianę T1 przeszedłem dość sprawnie. Na niej właśnie udało mi się wyprzedzić dwie osoby. Na rowerze starałem się cisnąć do granic możliwości. Tym bardziej, że widziałem rywala, który jechał w relatywnie niewielkiej odległości przede mną. Chciałem go jak najprędzej dogonić. Ta sztuka udała mi się już po kilku kilometrach. Byłem trochę zaskoczony faktem, że dokonało się to tak szybko. W mojej głowie kłębiły się myśli, że prędkość jest zbyt wysoka i niewiele ujadę na tej intensywności. Jednak im więcej dystansu pokonywałem, tym byłem pewniejszy swego. Jazda za pilotem- sędzią dawała mi psychiczny handicap. Wiedziałem, że jeżeli utrzymam początkowe tempo, to niewiele osób będzie w stanie mnie dojść. I tak było. Nie oddałem prowadzenia do końca.
Szybka zmiana T2 i miałem do pokonania półmaraton. Okazało się , że organizatorzy przygotowali bardzo urozmaiconą trasę biegową. Było w niej wszystko: schody w górę, schody w dół, podbiegi po kostce brukowej, trasy przełajowe: piaszczyste leśne ścieżki z mnóstwem zdradliwych korzeni oraz najbardziej wymagająca górka, jaką miałem przyjemność pokonać na Mazowszu. Był to naprawdę niezły czelendż. Tym bardziej, że do pokonania miałem cztery okrążenia, a więc trzeba było na nią wbiec czterokrotnie.
Pierwsze dwa kółka przebiegłem w miarę równym tempem. Noga nie podawała jednak tak, jakbym tego oczekiwał, mimo że prędkość biegu była optymalna. Podbiegi ewidentnie dawały mi się we znaki. Starałem się utrzymać tempo podczas ostatnich dwóch okrążeń. Postanowiłem wyregulować oddech. Z rytmu oddychania 2-2 (dwa kroki wdech, dwa kroki wydech) przeszedłem na 2-3 (dwa kroki wdech, trzy kroki wydech). Ta zmiana spowodowała, że trochę się rozluźniłem i wydłużyłem krok biegowy.
Na przedostatnim kółku zjadłem jeszcze żel (w sumie wciąłem 4 – dwa na rowerze + dwa na biegu) i postanowiłem nieznacznie przyspieszyć. Ta sztuka była trudna do osiągnięcia, ze względu na duże ogólne zmęczenie i zakwaszenie mięśni. Stwierdziłem jednak, że pogoda jest dziś po mojej stronie i powinienem to wykorzystać. Ostatnią górkę w lesie pokonałem spokojnie i bez szarpania (właściwie był to chód, niż bieg). Gdy powróciłem na asfalt moje tempo rosło proporcjonalnie do pokonywanego dystansu. Kiedy wbiegłem do centrum miasta wiedziałem, że nikt nie może mi odebrać miejsca na pudle.
Przekraczając linię mety nie byłem pewny, czy aby na pewno wygrałem. Na moim trzecim okrążeniu wyprzedził mnie zawodnik, który również startował na dystansie 1/2 IM (od godziny 9:30 równolegle do połówki rywalizowali zawodnicy 1/4 IM). Jednak okazało się, że miał do pokonania jeszcze sporo dystansu, bo był dopiero na swoim drugim kółku. Tym samym udało mi się uzyskać pierwsze miejsce z dziesięciominutową przewagą nad drugim zawodnikiem. Byłem tym faktem nieco zaskoczony:)
Zwycięstwo w Serocku to ogólnie drugie, wygrane przeze mnie, zawody triathlonowe. W zeszłym roku wygrałem na dystansie 1/8 IM, podczas Volvo Triathlon Series w Mrągowie. Jednak zwycięstwo na dystansie długim smakuje zupełnie inaczej. Teraz mogę skupić się tylko na przygotowaniach do IM Frankfurt.